Czy w Polsce można się naładować? Doradzamy gdzie “tankować elektryka”
Liczbę ogólnodostępnych stacji szybkiego ładowania samochodów elektrycznych liczy się w Polsce w dziesiątkach. W Europie jest ich ponad… 100 tysięcy. I nikogo nie dziwi już widok Tesli na holenderskich tablicach na południu Włoch. U nas właściciele elektrycznych samochodów raczej jeżdżą nimi w pobliżu domu, gdzie każdy z nich ma własną ładowarkę.
Teoretycznie chętnych do budowy stacji ładowania wzdłuż polskich dróg jest wielu. Mówi o tym Orlen, mówi LOTOS, zapowiada budowę GDDKiA, która już w połowie 2018 roku wytypowała blisko 170 tzw. MOP – ów, gdzie powinny one powstać. Na razie na typowaniu się skończyło. Podobnie jak na zapowiedziach, że będzie w Polsce już wkrótce milion elektrycznych aut. Zachęt przy kupnie aut nowych nie ma, import prywatny też nie ratuje sytuacji, bo obiecane zwolnienie z akcyzy pozostało… obietnicą. Aut elektrycznych jak na lekarstwo, a te które są ładują się przeważnie.. w domach właścicieli.
Orlen ma co prawda w planach do końca 2019 roku ustawienie… 50 szybkich ładowarek. Pięćdziesięciu! Założenie jest takie, żeby właściciel samochodu elektrycznego mógł przejechać kraj wzdłuż i wszerz. Tyle że większość kierowców samochodów elektrycznych nie jeździ jednak bez celu wzdłuż i wszerz Polski, więc znacznie lepsze byłoby pewnie zwiększenie infrastruktury na najbardziej uczęszczanych szlakach, zamiast po prostu równomiernie rozkładać ubogą infrastrukturę na mapie całej Polski. Ale każda ładowarka będzie na wagę złota, choć kolejek przy nich na razie pewnie nie będzie. Pojawiają się także pierwsze pod siedzibami firm energetycznych.
Uchwalone przepisy o elektromobilności zakładały, budowę stacji ładowania wzdłuż uczęszczanych dróg, w gęsto zaludnionych aglomeracjach miejskich. Do końca 2020 roku miałoby takich stacji powstać blisko 6,5 tysiąca. Ale pamiętamy też, że w 2025 roku miało być w Polsce milion samochodów elektrycznych. Raczej ich nie będzie, ponieważ ani sami ich nie wyprodukujemy, ani tylu klientów nie zdecyduje się na zagranicznego „elektryka” wobec braku jakichkolwiek zachęt do jego zakupu. W 2018 roku zarejestrowano w Polsce zaledwie kilkaset samochodów na prąd, przy czym trudno za takie uznać auta typu plug-in, które co prawda jadą na prądzie, ale zaledwie 30 – 40 km, a później napęd przejmuje silnik spalinowy. Gdyby stacje ładowania były gęsto rozmieszczone, to właściciele takich aut nie korzystaliby pewnie ze spalinowych silników, tylko doładowali je pod sklepem, pracą czy w centrum miasta. Ale nie doładują, bo nie mają gdzie wpiąć wtyczki. A gniazdek nie ma, bo… podobno za mało jest chętnych na ładowanie w nich samochodów, więc ich ustawianie na razie się nie opłaca. Błędne koło.
Sfera marzeń
W tej sferze pozostał sposób ładowania polegający na wymianie akumulatorów. Proponowała to Tesla, wymiana miała trwać minutę a kosztować tyle co napełnienie zbiornika paliwa. Nie przyjęło się, Tesla zamknęła ten program równie cicho jak głośno go zapowiadała.
Również ładowanie solarne trzeba sobie na razie odpuścić. Jedyny oferowany samochód z panelami na dachu – jedna z wersji Toyoty Prius, może dzięki energii ze Słońca przejechać dziennie dodatkowe… 5 kilometrów. Pięć. Oczywiście w piękny dzień. Stopień komplikacji auta i cena układu uczyniła z niego drogi gadżet raczej do rozmów przy kawie, w czasie, kiedy auto ładuje się kablem.
Ale już ładowanie indukcyjne może okazać się nie tak odległe, jak się dziś wydaje. Oczywiście nie mam na myśli futurystycznych wizji ładowania z jezdni w czasie jazdy, tylko parkowanie na określonych miejscach, bez konieczności wyciągania kabli i tracenia czasu na podłączanie. Oczywiście ładowanie indukcyjne ma swoje wady, przede wszystkim straty energii, ale w przypadku auto o małym zasięgu, każdy nawet kilkunastominutowy postój na zakupach czy przed szkoła, da nam kilka dodatkowych kilometrów. Jedyny problem to… producenci samochodów. Bo na razie tylko Mercedes i to w najdroższym modelu testuje takie rozwiązanie. Choć są już takie indukcyjne ładowarki, których twórcy chwalą się 90-procentową skutecznością. Na razie jednak w procesie ładowania wciąż króluje elektryczny kabel i nic nie wskazuje na to, że szybko się to zmieni. Nie należy również zakładać, że Tesla przestanie stawiać własnych stacji ładowania.
W domu, w garażu, pod chmurką…
Skoro jednak króluje kabel, to przede wszystkim trzeba go gdzieś podłączyć. Najlepiej… w domu. W Europie blisko 80% właścicieli samochodów elektrycznych ładuje auta we własnym garażu. Raz, że często mają dwutaryfowe liczniki, więc za prąd do ładowania płacą mniej, dwa, zasięg samochodów pozwala im dojechać do pracy czy na zakupy i wrócić do domu. Nie muszą korzystać z miejskiej infrastruktury. Ale z jednym zastrzeżeniem. Dotyczy to tych, którzy mają własny dom, ewentualnie mieszkają w nowoczesnych apartamentach z gniazdkami do ładowania w podziemnych garażach. Ale to raczej nie u nas jeszcze, ponieważ w Polsce brak infrastruktury do ładowania jest barierą nie do pokonania przez kierowców, którzy nie mają własnego garażu. I nawet jeśli parkują w podziemnych garażach swoich bloków, to gniazdka, które w nich znajdą raczej nadają się do… odkurzaczy, niż do ładowarek. Dopiero niedawno developerzy w Polsce wpadli na to, że zachętą do kupna mieszkania może być także infrastruktura do ładowania samochodów elektrycznych w podziemnym garażu. Co nie zmienia faktu, że poza nawiasem elektromobilności pozostają Ci kierowcy, którzy parkują pod chmurką. Brak sieci stacji ładowania skazuje ich na auta na paliwa tradycyjne lub hybrydy.
Jakim prądem?
Jeśli już mamy kabel z prądem, warto wiedzieć, jaki to prąd. Ładując samochód ze zwykłego – nieważne, dwu czy trójfazowego gniazdka, ładujemy go prądem zmiennym. Zamiana na prąd stały, następuje w ładowarce znajdującej się w samochodzie i czas ładowania związany jest właśnie z parametrami owej ładowarki. Standardowo to kilka kW, ale są auta, np. Nissan Leaf gdzie za dopłatą można otrzymać zamontowaną silniejszą ładowarkę.
Opisane poniżej szybkie ładowarki miejskie czy autostradowe, to ładowarki prądu stałego (DC). Zasadnicza różnica polega na tym, że w przypadku ładowania z domowej sieci elektrycznej, proces zamiany prądu zmiennego na stały zachodzi z wykorzystaniem urządzeń zamontowanych w samochodzie. Ładowarki prądu stałego dostarczają „czysty” prąd ładowania.
Domowe ładowanie
Teoretyczne najprościej naładować auto w domu. Czas ładowanie zależy tu przede wszystkim od tego jaki mamy samochód. Metod ładowania, choć z założenia polegają na podłączeniu baterii do ładowarki, tudzież ładowarki do prądu, też jest kilka. I także zależą od tego jakie auto kupimy, ale też jakiej użyjemy ładowarki czy może lepiej powiedzieć, od tego, co dla nas producent przewidział.
Są samochody, którym producenci, uzasadniając to potrzebą zapewnienia długowieczności baterii ograniczyli już na etapie projektowania możliwość szybkiego naładowania. Ładują się one więc stosunkowo wolno i na nic szybkie ładowarki, bo elektronika w samochodzie i tak nie “przepuści” prądu o dużym natężeniu. Ładują się więc z gniazdka 220 V prądem o natężeniu 8 lub 16 amperów, a chcąc mieć mniejsze rachunki, można nawet ładować prądem 4-amperowym. Nasze gniazdko musi bezwzględnie mieć uziemienie, bez niego ładowarka się nie włączy. Opel Ampera lub Chevrolet Volt by naładować się takim prądem potrzebują nawet 8 – 9 godzin. Większe natężenie prądu pozwoli zaoszczędzić około dwóch godzin. Jednak nawet użycie dedykowanej, stacjonarnej domowej ładowarki, jaką można dokupić dodatkowo do aut z koncernu General Motors, podłączonej do gniazdka 380 V, nie skróci czasu ładowania poniżej 4 – 5 godzin.
Tak naładowany samochód przejedzie ok 80 km. Koszt ładowania – przy nocnej taryfie i ładowaniu małym prądem – kilka złotych. To w przypadku modeli do roku 2017. Najnowsza Ampera ma zasięg aż 500 km, ale wciąż jest samochodem rzadko spotykanym i znacznie dłużej od ładowania trwa wyczekiwanie na zakup – kolejki oczekujących sięgają bowiem już ponad roku. W dodatku producent nie oferuje jej na polskim rynku, niestety.
A jak wyglądają czasy ładowania innych aut? To znów zależy od tego, gdzie się podepniemy do prądu. Najgorsze są zwykłe gniazdka. Nissan Leaf, który ma wewnętrzną ładowarkę podłączaną do sieci, ze standardowego gniazdka będziemy ładować nawet… 15 godzin! Ten z silniejszą ładowarką samochodową, dostępną za dopłatą, wymaga także odrębnej ładowarki ściennej, ale proces potrwa nieco krócej.
Z kolei BMW i3 wystarczy 8 godzin na naładowanie ze zwykłego gniazdka do 80% pojemności baterii. Zwykłe gniazdko to jednak generalnie nie jest najlepsze rozwiązanie w przypadku aut spoza koncernu General Motors. Tesla ładowana ze zwykłego gniazdka po godzinie uzyska zasięg… 10 km. Ile do pełnego zasięgu kilkuset km trwałoby takie ładowanie łatwo policzyć.
Podobnie jak w przypadku Opla czy Chevroleta, ładowanie małego BMW w domu można przyspieszyć, jeśli zdecydujemy się na zamontowanie dedykowanej przez producenta jednostki ładującej. Wymaga ona co prawda odpowiedniej mocy domowej instalacji elektrycznej, ale pozwala skrócić ładowanie do kilku godzin, w przypadku BMW i3 nawet do trzech! A przypadku Tesli będzie to już około 30 km na pół godziny.
W trasie, przy sklepie czy urzędzie
W miejscach publicznych ustawiane są zupełnie inne ładowarki – wyłącznie prądu stałego. Najpopularniejsza na świecie jest produkowana przez koncern ABB Terra 53. To ładowarka o mocy 50 kW, pracuje w dwóch lub trzech standardach wtyczek, i może być zasilana prądem o napięciu od 380 do 480 V. Te ładowarki zadowolą użytkowników najpopularniejszych samochodów, ale już do auta o dużym zasięgu i większych bateriach nie wystarczą. Są dla dostępne ładowarki o mocy od 175 do aż 350 kW, które zasilane mogą być prądem o napięciu od 190 do aż 920 V! Tu już nie ma żartów, żeby ładować auto prądem o natężeniu 500 A potrzebne są specjalne kable, w niektórych wersjach przewody zasilające są chłodzone cieczą.
Własne ładowarki ustawia wzdłuż autostrad także Tesla. Pozwalają one w stosunkowo krótkim czasie – mówi się o wypiciu kawy i przerwie na obiad, ale w praktyce jest to zawsze kilkadziesiąt minut – naładować baterie do 80% pojemności. I jechać dalej, kolejne kilkaset km.
Za dostęp do publicznych ładowarek trzeba oczywiście zapłacić. Może to być płatność kartą, telefonem czy też za pomocą PIN kodu, po wcześniejszej rejestracji na stronie dostawcy usługi. Szybką ładowarkę prądu stałego można sobie też zamontować w domu. Niestety są drogie i wymagają profesjonalnej instalacji.
Warto wspomnieć też o przewodach. Ponieważ są one stosunkowo drogie, zaczynają padać łupem złodziei. Na ogół stacje do ładowania mają po kilka wtyczek, ale zdarza się, że do dyspozycji jest tylko gniazdko, szczególnie w podziemnych garażach supermarketów i trzeba użyć własnego przewodu. Producenci samochodów stosują jednak zabezpieczenia, które, jeśli ktoś niepowołany wyjmie kabel z gniazdka samochodu – jeśli jest on zamknięty – uruchamiają alarm.
Czas na decyzję
Decydując się na auto elektryczne warto przeanalizować jak i czym będziemy je ładować. Bowiem poza wspomnianymi na początku samochodami z rodziny General Motors, większość producentów sprzedaje elektryczne auta… bez szybkich domowych ładowarek. W końcu te z silnikami spalinowymi też nie mają dystrybutora paliwowego w zestawie. Warto o tym pamiętać decydując się na jakiś model, bo dedykowana np. do Nissana domowa ładowarka to dodatkowy wydatek kilku tysięcy złotych. W BMW nie lepiej. Najtańsza jest… Tesla, która za domową ładowarkę zadowoli się 500 dolarami – zupełnie odwrotnie niż w przypadku kwot jakich oczekuje za swoje samochody.